- Zaraz, chwileczkę. Ktoś zadzwonił do domu. Nie do mnie. I nawet nie wiemy, czy to był McCallum.
Nevada zacisnął wargi. - Jest coś jeszcze. - Co takiego? - zaniepokoiła się. - Kręci się tu jakaś reporterka, Katrina Nedelesky, i wszystkich wypytuje. Pisze dla magazynu „Lone Star”. Ludzie mówią, że ma powstać seria artykułów o zamordowaniu Estevana i wypuszczeniu na wolność Rossa McCalluma. - A więc sprawa znowu zostanie rozgrzebana. 96 - Jeszcze jak. - Zauważyła lekkie drgnięcie w kąciku jego ust. - Mam przyjaciela w Biurze Szeryfa i wiem, że chcą wznowić śledztwo w sprawie Estevana. - Żeby znaleźć prawdziwego zabójcę? Kąciki ust Nevady zesztywniały jeszcze bardziej. Zacisnął rękę w pięść. - Shelby, prawdziwego zabójcę znaleźliśmy dziesięć lat temu. Problem w tym, że teraz jest na wolności. - Ty tak uważasz. Jeżeli Caleb Swaggert skłamał, to może Ross wcale nie zabił Ramóna Estevana. Twarz Nevady stężała w grymasie. - McCallum to zrobił, Shelby. Mógłbym się założyć o własne życie, że tak było. - Nagle wstał i podszedł do krawędzi basenu. Jego dżinsy były przetarte na siedzeniu, jedna kieszeń była częściowo odpruta, a pasek zwisał nad pewną wypukłością, którą Shelby pamiętała aż nadto dobrze. T-shirt ciasno opinał szerokie barki i plecy, w które kiedyś wpijała palce, kiedy się kochali. Nagle Shelby poczuła fale gorąca i oderwała wzrok od Nevady. Popatrzyła na dom i w duchu przeklinała własną słabość. Fantazjowanie o tym człowieku było niedorzeczne, zwłaszcza w takiej chwili, kiedy musieli się skupić na odnalezieniu córki. - Masz jakieś wieści od Levinsona? - zapytała, odchrząknąwszy. - Nic nowego. Właśnie tego Shelby się obawiała. Zerwała się i stanęła przy Nevadzie, w cieniu sędziwego drzewa pękań. Liście lśniły i szumiały na wietrze, wiewiórka przeskakiwała z gałęzi na gałąź, wydając hałaśliwe pomruki. - A co z innymi ludźmi, którzy są w to zamieszani? - zastanawiał się Nevada. - Ten prawnik, jak on się nazywa? - Findley. Orrin Findley. - Można zacząć od niego, ale muszą być przecież inni, którzy wiedzieli o dziecku. Kim oni są? Sama zadawała sobie to pytanie. - Przez wiele tygodni ciąży mieszkałam z ciotką ojca w Austin. Wszyscy myśleli, że wyjechałam do szkoły, ale w rzeczywistości robiłam kursy korespondencyjne i walczyłam z ojcem. Żądał, żebym oddała dziecko do adopcji, a ja za wszelką cenę chciałam je zatrzymać. W każdym razie moja ciotka oczywiście o wszystkim wiedziała, ale nie żyje od trzech lat. Nevada jeszcze bardziej zmarszczył czoło. - Jest jeszcze ktoś? - Jasne. Wszyscy, którzy pracowali tutaj w domu, mogli słyszeć moje kłótnie z sędzią. Oczywiście Lydia wiedziała. No, ale ona wie wszystko. - Więcej niż ty wiesz, przemknęło jej przez głowę. - A twoi przyjaciele? Shelby potrząsnęła głową i odgarnęła grzywkę z oczu. - Z tego, co wiem, nie. Nie mówiłam o tej historii nikomu, a ponieważ wyjechałam z miasta, jeszcze zanim ciąża stała się widoczna, nikt niczego nie podejrzewał. Wszyscy myśleli, że wcześniej wyjechałam do szkoły. Sądzę, że później mogli się czegoś dowiedzieć z innych źródeł, ale nic do mnie nie dotarło. - Obserwowała reakcję Nevady i nagle poczuła wstyd, że kiedyś mu nie zaufała, że nie powiedziała mu o jego dziecku. A wszystko dlatego, że nie czuła się pewnie, że uniosła się dumą i była zazdrosna o Viancę. No i jeszcze gwałt. O tym naprawdę nie była w stanie mu powiedzieć. - Posłuchaj, przepraszam, że o niczym ci nie powiedziałam. Nevada posmutniał i wepchnął ręce do tylnych kieszeni dżinsów. - Teraz to już nieważne. 97 - Ale powinnam była... - Tak, powinnaś była. Za późno jednak na przeprosiny, Shelby. - Odwrócił się i spojrzał na nią tym swoim potępiającym wzrokiem. - Wróćmy do rzeczy. Przecież jacyś ludzie pracowali z Pritchartem, pielęgniarki czy ktoś inny, kto był w tamtym szpitalu. Nieco poirytowana, Shelby odparła: - Zadzwoniłam do szpitala i pytałam o dokumentację, ale mają tylko metrykę urodzenia i akt zgonu. Z tych