- Przyjemnie się pieni, ale jest zbyt kwaśny. - Zmarszczyła nos.
- Mówi się „wytrawny”, cherie. No, jeszcze trochę. - Chcesz mnie upić? - Ani mi to w głowie. Piję za twoje zdrowie. Za zuchwałą i piękną Becky. Jak ty się właściwie nazywasz? - Ward - odparła bez namysłu. Do licha! Wcale nie zamierzała zdradzać swojego nazwiska. Im mniej będzie o niej wiedział, tym lepiej. - Przypuszczam, że weźmiesz Londyn szturmem. - Jesteś bardzo uprzejmy. Nie wiem, co bym dzisiaj zrobiła bez ciebie. - Och, łatwo być miłym dla pięknej dziewczyny. Alec nie patrzył w jej stronę, zajęty dolewaniem szampana, lecz Becky wiedziała o nim teraz dużo więcej. Mimo całego zepsucia miał dobre serce. - Twoja kolej. - Alec z powrotem przeobraził się w nonszalanckiego hulakę. - Dobrze. No i twoja wygrana. - Uroczyście położyła mu na dłoni truskawkę, okrągłą i szkarłatną jak bezcenny rubin. Na moment przymknął oczy, a potem z przewrotnym uśmieszkiem wrzucił ją sobie prosto w usta. - Jedz, dziewczyno - zachęcił ją - przecież widzę, że umierasz z głodu. - Ujął jej widelec, ukroił trochę mięsa i sera i podał jej. Becky przyjęła poczęstunek. Co prawda bawiło go, gdy ją karmił, lecz zaczął się trochę niecierpliwić. Im szybciej jadła, tym większą miał ochotę znaleźć się razem z nią w łóżku. Po damach z towarzystwa, z ich fochami i afektacją, naturalność Becky oczarowała go. Patrzył, jak chciwie je, i miał nadzieję, że pod innym względem też okaże taki apetyt. Skończyła posiłek i zagłębiła się w fotelu, wzdychając z satysfakcją. - Lepiej ci teraz? - spojrzał na nią rozbawiony. - Och, wspaniale. Zawsze będę ci wdzięczna. Nie odpowiedział, tylko powiódł wierzchem dłoni po jej twarzy. - Wreszcie przestałaś być taka blada. Nie zaprotestowała, gdy ją dotykał. Przeciwnie, przytuliła policzek do jego ręki. Nie chciał jej jednak ponaglać. - Dlaczego uważasz, że jesteś w czepku urodzona? - Ma to coś wspólnego z moim drugim imieniem. - Uśmiechnęła się lekko. - Które brzmi... - Zgadnij jak. - Nie chcę. - Pomogę ci, zaczyna się na „A”. - Anne? Pokręciła głową. - Alice? Arabella? Agnes? Agatha? - Właściwie to nie jest imię. - Ach... może Azalia? - Nie, coś bardziej... geograficznego. - Ameryka? Afryka? - Ciepło, ciepło. To ten kontynent. Ale zgadywanie potrwa całą noc, jeśli ci nie pomogę. Mój ojciec służył we flocie... - Już mam! Oczywiście! Abukir! Pewnie urodziłaś się w roku bitwy? - W gruncie rzeczy podczas niej. Naprawdę! Kiedy ojciec mierzył z działa we flotę Bonapartego, matka właśnie wydawała mnie na świat w pokładowej izbie chorych. - Co za szczęście, że wybrałaś sobie ten moment. Ale co twoja matka robiła na okręcie wojennym? Przecież prawo morskie zakazuje obecności kobiet na pokładzie. - Oficjalnie wcale nas tam nie było, podobnie jak i paru tuzinów innych kobiet. A potem naprawdę musiałyśmy opuścić statek. Mama była bardzo piękna i zawróciła w głowie jednemu z oficerów papy. Nie powiedziała mu o tych zapędach podkomendnego, bo nie chciała zaszkodzić ani nam, ani karierze ojca. Z pewnością wyzwałby rywala na pojedynek! Wynajęła więc mieszkanie w Portsmouth pod pretekstem, że nie można zaniedbywać mojej edukacji, no i w ten sposób zostałyśmy szczurami lądowymi. Mama była dla mnie bardzo