swojej głowie. Dostatecznie prawdziwą, by ją kochać
- namiętnie, desperacko - za oboje rodziców. A jednak niedostatecznie. Ciągły strach, napięcie i ból zbyt mocno zaważyły na rozwoju Iriny między pierwszym a trzecim rokiem życia. Joannę o tym wiedziała, sama czuła to samo, ale z jeszcze większą bezradnością patrzyła, jak córeczka cofa się do stanu, w którym trafiła do ich domu. Niedługo po drugich urodzinach przestała płakać. - O do diabła - rzekł z podziwem Tony po kilku spokojnych wieczorach. - Jest super! - Tak - odrzekła cicho Joannę. - No i najwyższy, kurwa, czas - dodał. Nic nie odpowiedziała, ponieważ od tej ciszy robiło się jej niedobrze. Doskonale wiedziała, czemu ją zawdzięcza. Podobnie jak bite zwierzę, Irina, dawniej żywe, pełne energii dziecko, uznała, że lepiej i znacznie mniej boleśnie jest siedzieć cicho. „Dobry, silny charakter" - wspominała Joannę słowa doktor Mellor. Z drżeniem serca zastanawiała się, co lekarka powiedziałaby teraz. Spokój nie potrwał długo. Wycofanie i brak reakcji Iriny zaczęły drażnić Tony'ego w tym samym stopniu co płacz. - Ja tylko chciałem dobrego, kochającego dziecka - skarżył się żonie. - Ona jest dobra - odparła trwożnie Joannę. - Dla ciebie. Dla mnie nie. - Może gdybyś... - urwała. - Co? Co „gdybym"? - Nic. Wiem, że się starasz. - Bo staram się, do kurwy nędzy! Wykrwawiam się dla niej i co mam w zamian? Niewdzięcznego bachora, który mnie nienawidzi. - To nieprawda - zaprotestowała Joannę. - Chciałeś, żeby była cicho, więc jest. A potem, jak zwykle, Tony poszedł do pubu. 13 Jack miał dwa lata, kiedy jego skłonność do potykania się była juz na tyle wyraźna, że Lizzie wspomniała o niej doktor Annie Mellor przy okazji rocznego przeglądu. Lekarka, żona Petera Szella, kardiologa i bliskiego przyjaciela Christophera, uspokoiła ją jednak, że częste upadki są w tym wieku całkowicie normalne. Lizzie odłożyła więc sprawę na bok, ale nie zapomniała o niej do końca. - Jest fantastyczny - mówiła babcia Angela (i nie tylko), zachwycając się ślicznymi szarymi oczami, jasnymi wioskami i pogodnym usposobieniem wnuka. Edward uwielbiał braciszka, ale żartował sobie z niego, w miarę jak obaj rośli. - Za wolno się ruszasz - narzekał przy wspólnej